No i wreszcie jestem :) znowu się udało - ile startów (9) tyle lądowań (9) :).
Po raz drugi byliśmy w Indonezji, tym razem w planach było Bali i Sulawesi.
Bali - to głównie szmaciane szaleństwo zakupowe, wizyty w Factory batik i galeriach batiku oraz najważniejszy dla mnie punkt wizyty na Bali, to uczestnictwo w kilkudniowych warsztatach batik painting u znanego i cenionego mistrza batiku pana Nyoman Suradnya.
Sulawesi - nurkowanie, snorkeling, przyroda, wyspy i jedyne miejsce na świecie znane z niekonwencjonalnych pochówków zmarłych i niesamowicie bogato zdobionych domów - tongkonan.
Mam mętlik w głowie co i w jakiej kolejności Wam opowiedzieć, więc to co dotyczy szmatek (to zapewne najbardziej interesuje) podzielę na 3 części.
Denpasar - stolica Bali, w tym roku w porównaniu do tego co widziałam trzy lata temu, świeciła pustkami - hotele, restauracje, zabytki odwiedzała znikoma ilość turystów, a wszystko z powodu oczekiwanego wybuchy wulkanu Agung. Baliśmy się, że w ogóle nasz przylot na Bali okaże się niemożliwy. 120.00 tysięcy ludzi zostało ewakuowanych, wprowadzono strefę czerwoną z zakazem wjazdu, wyznaczono zapasowe lotniska na sąsiednich wyspach - Jawie i Lomboku. Mimo ostrzeżeń, zaryzykowaliśmy i udało się !!! Wulkan do tej pory nie wybuchł, a my zrealizowaliśmy wszystko co zamierzaliśmy.
Tak więc najpierw była wizyta na znanej z niezliczonej ilości sklepów ulicy z indonezyjskimi batikami. Sprzedawane są one na metry ale również w tradycyjnych 2,5 metrowych odcinkach tzw. sarongi i jedynym sklepie sprzedającym batiki produkowane na Bali dla Hoffmana. Wszyscy znamy te batiki, więc nietrudno sobie wyobrazić moje w tym sklepie szaleństwo. Materiały poukładane kolorami na półkach, w belach na podłodze, na dłuuugiej ladzie i znowu na podłodze, z boku na półkach pocięte w FQ, jelly rolls, charm pack, layer cakes - do wyboru do koloru. Istna orgia wzorów i kolorów.
Przynosiłam coraz to nowe belki do cięcia i układałam w stos, zamieniałam i dobierałam, dopasowywałam wzory, odcienie i kolory ku radości i uciesze obserwujących i pomagających mi Indonezyjczyków i kupującej akurat pani z Australii. Australijki często tu przylatują bo mają bardzo blisko. Mój mąż robił zdjęcia tego całego zamętu albo nosił i odnosił belki. Gdy stwierdziłam, że szaleństwo ma swoje granice a torby ograniczoną pojemność, usłyszałam - kup, bo potem będziesz żałować - więc co miałam biedna robić ? - doniosłam następne kolorowe szmatki stwierdzając, że torbę można dokupić a o ograniczenia wagi bagażu w samolocie martwić się będę potem.
Tak to wyglądało :)
czy na pewno wystarczy ?
W sklepie mogłam z bliska obejrzeć kolekcję stempli przy pomocy których, nanosi się wzór na większą powierzchnię tworzonego batiku, tzw. canting cap. Powstawanie takiego stempla to bardzo pracochłonne i żmudne zajęcie, coraz mniej osób chce je wykonywać, więc ceny takich stempli są wysokie. Najpierw powstaje wzór na papierze, następnie z cieniutkich, jednakowej szerokości taśm miedzianych wygina się elementy wzoru zgodnie z rysunkiem na papierze a następnie łączy się się wszystkie elementy razem, tworząc canting cap.
W tym sklepie, pomijając zaporową cenę, nie było możliwości zakupu ale z przyjemnością sobie je pooglądałam.
a na koniec zakupów mój mąż wyglądał tak :)
to wszystko
zmieściłam w zakupionej, patchworkowej torbie.
Po zakupach, postanowiliśmy pojechać nacieszyć oczy buchającą zielenią, więc pojechaliśmy odwiedzić plantację kawy arabika, robusta i farmę kopi luwak - najdroższej kawy świata, a wszystko za sprawą zwierzątek, które zjadając ziarna kawy i wydalając je, bardzo skracają czas obróbki ziaren. Z bliska mogliśmy obejrzeć "twórców" tej kawy - łaskuna muzanga, nazywanego popularnie cywetą, a lokalnie luwak.
Na miejscu, w niezwykłym otoczeniu tarasowych upraw ryżu, możliwa była degustacja herbaty i kawy. Kawę i herbatę podaje się tu w malutkich, szklanych filiżankach na bambusowych tackach: 8 rodzajów herbaty: limonkowa, trawa cytrynowa, goździkowa, imbirowa, szafranowa, mangostan, dwóch już nie pamiętam i 6 kawy, żeby na koniec, zamawiając luwak, można było docenić niezwykłość tej kawy. Szczerze mówiąc, mnie ona nie zachwyciła, była jak dla mnie zbyt delikatna.
Herbaty były pyszne a kawy obrzydliwie słodkie.
delektując się herbatami i kawą, można równocześnie "paść" oczy widokiem leżących w dole, tarasowych upraw ryżu
Jeśli Was to zainteresowało, zapraszam na następny post : Indonezja cz.2 - Factory batik i galeria batiku.
Dziękuję za wszystkie wizyty jakie miały miejsce w czasie mojej długiej nieobecności, to bardzo, bardzo miłe :)
stęskniłam się :) batiki :)
OdpowiedzUsuńto bardzo miłe
UsuńJestem pod wrażeniem. Cudowna podróż a tkaniny piękne.
OdpowiedzUsuńO! Mój! Boże! A można przecież tam zamieszkać... w tym sklepie oczywiście! Rysiu Waleczne Serce dzielnie zniósł epoke zakupów szmacianych! Ale miałaś fajnie.... jeju! Jeju!
OdpowiedzUsuńAniu w sklepie brakowałoby mi maszyny żeby to dobrodziejstwo przerabiać, ale czułam się tam jak mysz w składzie żółtego sera. Rysiek faktycznie dzielnie to zniósł choć wyszedł bardzo osłabiony :)
UsuńMarzenko, toż to RAJ na Matce Ziemi!!! Ja bym chyba stamtąd też z torbami wyszła, ale w innym tego słowa znaczeniu... ;) Piękna podróż i piękne szmaty, a małżonek bardzo cierpliwy i wyrozumiały. Czy ten sklep ma stronę internetową?
OdpowiedzUsuńdla nas szmatoholiczek faktycznie raj, a sklep niestety strony nie ma. Można co prawda kupić i wyślą pocztą ( drogo) lub statkiem ( długo) ale zakupy w ciemno :)
Usuńchyba coś ze mną jest nie tak, bo na mnie zdecydowanie dużo większe wrażenie niż batiki robi degustacja herbat z tym pięknym zielonym widokiem :D i fajnie że już jestes z powrotem :)
OdpowiedzUsuńEwa jest jak najbardziej tak, mając sklep ze szmatkami nie robi to już takiego wrażenia. Przyroda tak inna od naszej robi na mnie zawsze wielkie wrażenie. Zawsze przywożę zielska i dziwne ale rosną w domu. Teraz też przywiozłam 5,5 kg zielonego dobra
UsuńTe batiki, dla szmatocholiczek, takich jak my - szaleństwo! Chyba bym nie widziała, które kupić ;) Herbaty, kawy...? mmm... zapewne smakują inaczej u nas. Dobrze, że znowu jesteś Marzenna :) Czekam na kolejne relacje z podróży, dla mnie to bardzo interesujące... bardzo.
OdpowiedzUsuńA co Twój mąż przywozi dla siebie z takich podróży?
UsuńCharakterystyczną dla danego państwa, rejonu czy kultury, broń do swojej kolekcji :)
UsuńJoluś to bardzo miłe , że tutaj jesteś, czytasz i piszesz :). Niedługo będzie ciąg dalszy :)
UsuńBali cudna wyspa - wróciłabym tam jeszcze raz:)
OdpowiedzUsuńja mogłabym co roku wracać :)
UsuńChyba nalezy zapisac na liscie miejsc ktore trzeba odwiedzic. Pikna relacja
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńMarzenno, jesteś bohaterką, że TYLKO TYLE kupiłaś, oglądałam Twoje zdjęcia i wręcz zaglądałam w ich "głąb", żeby coś tam jeszcze wypatrzyć. Teraz jestem ciekawa, co z tego wszystkiego stworzysz.
OdpowiedzUsuńjeszcze sama nie wiem, choć jeden pomysł chodzi mi już po głowie ale najpierw muszę skończyć Gypsy Wife
Usuń